środa, 10 grudnia 2014

Głodówka – co to takiego i czy padnę po niej trupem?




Głodówka wielu ludziom kojarzy się z głodzeniem. Włos mi się na głowie jeży, jak czytam komentarze na forach, że głodówka wyniszcza organizm (może ta nieprawidłowo przeprowadzona), osłabia, że człowiek nie ma na nic siły, że trzeba jeść by normalnie funkcjonować, jeść, i to nie żałować sobie. Pojawiają się też głosy, że podczas głodówki organizm „zjada mięśnie”. Oj, dużo się można naczytać, przeważnie od ludzi, którzy nie wyobrażają sobie nawet jednego dnia nic nie zjeść. Bardzo mało ludzi wie cokolwiek o mechanizmie działania głodówki.

Dzisiejszy świat nastawiony jest na konsumpcję i ta konsumpcja jest tak nakręcona, jak nigdy w dziejach ludzkiej populacji. Telewizja, radio, sklepy, bilbordy kuszą nas coraz to nowymi artykułami spożywczymi. Pomyśl ile wydajesz dziennie na jedzenie? Przypuśćmy 10 zł. Ty jeden, wydajesz 10 zł na same artykuły spożywcze. A ile jest w Polsce ludzi? Wikipedia podaje, że w 2010 roku Polskę zamieszkiwało 37 mln obywateli. Po przemnożeniu dostajemy kwotę 370 mln zł na dzień. Miesięcznie to 1 mld 110 mln, a rocznie 13 mld 320 mln zł. Tak, 13 mld złotych rocznie, to kwota, jaką mieszkańcy Polski wydają na jedzenie przy założeniu 10 zł na dzień. Komu więc opłaca się namawiać ludzi do głodówki? Jakie to są straty dla gospodarki… Pozostawiam to do Waszych rozważań ;)

Sama nigdy wcześniej nie słyszałam o mechanizmie działania głodówki. Jak pisałam, dopiero co odkryłam wątek na forum o chłopaku, który głodówką wyleczył trądzik. Ale było jedno ALE. Głodówka to dość drastyczna metoda. Polega na tym, że przestając dostarczać pożywienie naszemu ciału, uruchomione zostają mechanizmy „samoleczenia”, czyli organizm, aby uzyskać energię do funkcjonowania, zaczyna przetwarzać niepotrzebne dla niego elementy.

I tak, w pierwszej kolejności na przerób idą jakieś złogi, resztki niestrawionego pokarmu, zalegającego w jelitach, coś, co jest najłatwiej dostępne. Jak to się skończy, to może dojść nawet do tego, że znikają zmiany skórne (brodawki) i inne znamiona.

Głodówce towarzyszą niestety przykre doznania, szczególnie na początku. Otóż w początkowej fazie oczyszczania, jak ciało dostanie kopa do działania, czyli trzy dwa jeden, zaczynamy sprzątanie, to ten cały „brud” trzeba usunąć. Co się da wykorzystać, to organizm wykorzystuje, ale resztę trzeba wywalić. I dzięki temu w początkowych dniach głodówki:
  1.   Nasz pot śmierdzi, pocimy się bardziej niż zwykle
  2.  Głowa nas boli, bo uwalniają się, zalegające w tkankach, metale ciężkie
  3.  Mocz śmierdzi, bo te uwolnione metale zostają wyłapane i wysikane ;)
  4.  Po dłuższej wizycie na kibelku, trzeba dobrze wywietrzyć ubikację ;)
  5.  Trzeba myć lub płukać częściej zęby, bo jest to jedna z dróg oczyszczania i nasz oddech może nie być zbyt przyjemny      
  6. Bardzo często cieknie z nosa.
  7. Możemy odczuwać różne bóle, ile osób, tyle przebiegów  głodówek, jest to znak, że organizm „zalecza” stare, niewyleczone do końca schorzenia.    
Aby sobie troszkę pomóc, zaleca się wykonywanie lewatyw. Pomaga to usunąć różne „śmieci” z naszego jelita.

Przyznajcie sami, czy nie brzmi to racjonalnie? Czy przekonują Was jednak głoszone przez „specjalistów” hasła, że głodówka wyniszcza organizm? Jeśli nie spróbowałeś oczyścić się i wyleczyć za pomocą postu, to nie masz pojęcia, jakie hardcorowe przemiany i rewolucje mogą w Tobie zajść i jak dobrze Ci będzie po sprezentowaniu swojemu układowi pokarmowemu kilku dni restu ;) Twoje ciało będzie Ci wdzięczne!

Czytałam o tych głodówkach dużo, ale troszkę bałam się tego drastycznego oczyszczania. Taka głodówka o samej wodzie, najlepiej, jak jest przeprowadzana pod nadzorem lekarza, a wiadomo, po pierwsze do lekarza nikt nie lubi chodzić, a po drugie, mało jest lekarzy, którzy by się podjęli takiego zadania. Nie od dziś bowiem wiadomo, że większość lekarzy najchętniej przypiszę tabletkę (mają z tego tytułu często dodatkowe „korzyści”), a pacjenci przeważnie oczekują natychmiastowych efektów. Głodówka natomiast daje efekty długotrwałe, ale trzeba na nie czekać, a droga do wyleczenia nie jest, delikatnie mówiąc, usłana różami ;)

Na szczęście w moje ręce trafiła książka Pani doktor Ewy Dąbrowskiej „Ciało i ducha ratować żywieniem”. Pochłonęłam ją praktycznie w jeden dzień i wiedziałam, że to jest to! Dieta ta, a raczej post, ma tą samą zasadę, co głodówka o samej wodzie, ale można jeść niektóre warzywa i owoce. Zasada jest taka, że nie dostarczamy organizmowi wystarczającej ilości węglowodanów, białka i tłuszczu, więc przestawia się on na odżywianie wewnętrzne (zużywa, to, co zbędne), czyli zaczyna spalać te wszystkie niepotrzebne złogi. Nie dość, że pozbywamy się niepotrzebnego balastu i zanieczyszczeń, to dostarczamy naszemu ciało mnóstwa witamin, minerałów, enzymów, fitozwiązków i innych cennych składników. To wszystko pomoże nam regenerować i odbudowywać wszystkie komórki naszego ciała, które potrzebują „naprawy”.


Po więcej informacji dotyczącej tej diety, a raczej postu polecam sięgnąć do książki doktor Ewy Dąbrowskiej „Ciało i ducha ratować żywieniem” oraz posłuchać jej wykładów dostępnych na YT:

I.                    część – http://www.youtube.com/watch?v=tFlQXgbi2ns

II.                  część - http://www.youtube.com/watch?v=yJn4bf0chxc


Uprzedzam, że Pani doktor jest dość specyficzna i wiele ludzi przez to podchodzi do jej metody leczenia z rezerwą. Ja jednak jestem jej niezmiernie wdzięczna, że poświęciła tyle lat na badania nad skutecznością i wpływem odżywiania i regularnych postów na zdrowie. Podaje ona mnóstwo przypadków wyleczenia z chorób, uznanych przez medycynę konwencjonalną za nieuleczalne. Daje to do myślenia, prawda?!

Ja osobiście wyznaję zasadę, że jeśli ktoś proponuje mi metodę leczenia, z której on nie czerpie korzyści, to jaki miałby w tym interes, jeśli by to nie działało? Czerwona lampka zapala mi się wtedy, gdy ktoś sprzedaje jakiś specyfik i mówi, że jest to remedium na to i owo. Ale cóż Pani doktor ma z tego, że ja obkupię się w kapuchę, marchewkę, paprykę, kilo jabłek i dwie cytryny? Ona nie ma z tego żadnego zysku, tak więc nie wydaje mi się, żeby ot tak, dla hecy, proponowała ludziom wcinanie jarzyn. To musi działać i sprawdziłam to na sobie - nie padłam z wycieńczenia, a wręcz przeciwnie, zyskałam energię i chęć do życia, pozbyłam się chronicznego zmęczenia, uwolniłam się od nałogu picia kawy, pozbyłam się celulitu i wiele wiele innych korzyści mogłabym wyliczać, ale o nich także przyjdzie czas, bym się rozpisała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz